Rodzina i przyjaciele

Rodzina i przyjaciele – po co to komu? Człowiek bez rodziny i przyjaciół jest samotny, jak ten przysłowiowy palec. Każdy człowiek musi mieć kogoś, na kim mógłby polegać, kto mógłby mu pomóc w razie potrzeby jak i on mógłby komuś pomóc.

Ja mam to szczęście, że mam rodzinę jak i grono przyjaciół i znajomych, na których pomoc mogę liczyć. Jestem w takiej sytuacji, że bez pomocy innych nie mógłbym żyć.

Moja rodzina

Moja rodzina to mama, siostra i dwóch braci: jeden brat jest młodszy ode mnie o 2 lata, siostra – młodsza o 7 lat i najmłodszy – o 11 lat. Brat i siostra mieszkają w Olecku i to oni – wraz z mamą – najwięcej pomagają mi. Najmłodszy brat mieszka koło Olsztyna i z tego względu nie może aktywnie opiekować się mną. Nie znaczy to, że nie interesuje się moim losem. Codziennie rozmawiamy przez Skype. Też w miarę możliwości odwiedza nas wraz ze swoją rodziną.

Dopóki chodziłem samodzielnie nie trzeba było mi aż tyle pomagać. Sam wstałem z krzesła, z kanapy. Sam wszędzie doszedłem. Ale pomimo to zawsze mogłem liczyć na mamę i brata. To brat – pomimo że młodszy – był moim obrońcą, moim pomocnikiem. Zawsze stawał w mojej obronie. Wiedział, że jestem dużo słabszy od rówieśników. Zawsze mogłem na niego liczyć.

Od 1984 r. – gdy zacząłem poruszać się na wózku – potrzebowałem znacznie większej pomocy. Trzeba było mi pomóc przesiąść się z łóżka na wózek. Podnieść mnie z wózka i przeprowadzić kilka kroków do łazienki. Podnieść z sedesu lub z wanny. Wykąpać mnie. Pomagali mi w tym mama, siostra i bracia.

Moje ręce nie były na tyle silne, bym mógł samodzielnie poruszać się wózkiem po ulicy – musiał mnie ktoś pchać. Wtedy najczęściej pomagał najmłodszy brat. Jako że z domu wyjeżdżałem tylko latem, a on uczył się w szkole średniej, więc to on najwięcej miał wolnego czasu i to on mnie woził. To właśnie z najmłodszym bratem po raz pierwszy wyjechałem wózkiem na ulicę. To z nim i siostrą jeździliśmy do miasta i nad jezioro. On kąpał się a my siedzieliśmy i przyglądaliśmy się plażowiczom.

W 2000 r. zakupiłem swój pierwszy elektryczny wózek inwalidzki. Zakup ten był częściowo sfinansowany przez PFRON. Od tego momentu już nikt nie musiał mnie pchać. Mogłem sam jechać. Na spacery jeździłem razem z siostrą. Były to długie spacery. Oczywiście, zawsze chętnie odwiedzaliśmy sklepy. Do niektórych mogłem wjechać wózkiem, do innych nie. Jeździliśmy także na długie, kilkugodzinne spacery nad jezioro, do parku.

Rok później przy dofinansowaniu przez PFRON zakupiłem podnośnik sufitowy. Już nikt nie musiał mnie podnosić – było lżej rodzinie. Wystarczyło tylko przenieść podnośnik z jednego pomieszczenia do drugiego i zaczepić na szynie jezdnej i już można było mnie podnieść. Odciążyło to rodzinę. Podnośnik ten do dziś służy i nie wyobrażamy sobie życia bez niego. Oczywiście ktoś musiał podczepić mnie do podnośnika i przesunąć np. z nad łóżka na wózek, ale już nie trzeba było podnosić mnie. Było już lżej.

Dziś wymagam znacznie większej pomocy i otrzymuję ją właśnie od rodziny. Za co im zawsze jestem i będę wdzięczny.

Przyjaciele i znajomi

Przysłowie mówi, że przyjaciół poznaje się w biedzie. To prawda.

Mam nieliczną grupę przyjaciół i znajomych, ale zawsze mogę na nich liczyć. Często odwiedzają mnie. Jako, że pracuję na komputerze i znam się na tym, co robię, więc oni chętnie korzystają z mojej wiedzy i pomocy.

Niestety, ze względu na swoją niepełnosprawność, nie jestem w stanie sam dłubać w komputerze. Nie jestem w stanie samodzielnie np. wymienić podzespołów komputera, czy też podłączyć urządzeń do niego. Jeden z moich przyjaciół zna się na elektronice i w miarę potrzeby pomaga mi w tym.

Bardzo przyjemnym wydarzeniem były odwiedziny przyjaciół, znajomych i klientów w szpitalu, jak i później, w domu. Nie spodziewałem się takiego zainteresowania moim stanem zdrowia.

Klienci czekali cierpliwie na mój powrót do zdrowia. Dziś są nadal moimi klientami. A może już i przyjaciółmi? Służę im chętnie radą i pomocą, a z ich zleceń bardzo się cieszę.